:-) czuję podskórnie, że moje wpisy ograniczą się do jednego na miesiąc. Nie mam czasu zrobić porządnych zdjęć, a co dopiero umieścić je w bardzo przeze mnie nielubianej przeglądarce zdjęć....i zrobić w miarę zrozumiały blog....cóż, albo jesień daje się we znaki, albo po prostu robię się stara i co tu ęsić pęsić - zwyczajnie nie wyrabiam z niczym. Na budowie coś się dzieje, to na pewno, ale z braku wspomnianego wcześniej czasu, oglądam jedynie co jakiś czas efekty pracy miłych panów tynkarzy, bo nie mam okazji zobaczyć ich w akcji. Aha, nie chwaliłam się, ale mamy alarm. Tak, alarm, taki, co by wystraszył pół wsi i skutecznie odswędział swędzące rączki czy też łapska drobnych kradziejów. Z racji tego, że alarm był zanim ulubiony małżonek załatał wszelkie małe i mniejsze dziury, to bardzo mile wspominam noc, kiedy dostałam 7 powiadomień o włamaniu.... Do dzisiaj odczuwam skutki niewyspania :-) Podzielę się z wami jeszcze na koniec (zanim dzieć, któremu zapaliły się oskrzela i nie chcą zgasnąć, opluje nie tylko moje ucho ale i tablet) moimi odczuciami, jak wchodzę do domu. Pisząc dom, mam na myśli budynek, który tworzy się cały czas, nie tylko z materiałów, lepszych i gorszych, ale z myśli, które mieszkają tam od momentu kupienia działki, chociaż moje myśli rozpanoszyły się tam na długo przed wizytą u notariusza. Kiedy wchodzę do domu, poza odczuwalnym zimnem i surowym wyglądem ścian, czuję, że jestem u siebie, tu, gdzie być powinnam. Słowo "u siebie" nie oznacza własności materialnej, lecz własności dobra, w którym zawiera się zgoda na życie, które trwa, jakiekolwiek ono by było. Żeby nie było sielankowo, to odczuwam też ciężar kredytu, ale po co psuć nastrój, jesień nadrabia :-) 5 godzin snu przede mną, więc czas się pożegnać. Mam nadzieję, że wpis następny wpisze się szybciej niż za miesiąc!
panowie i panie, oto nasze bergamotkowe tynki:
To nasza sypialnia:
To salon:
To łazienka:
To półkolista ściana: